Niebiańskie nastroje po meczu z diabłami. Fulham 3-0 Manchester United.

Fulham 3-0 Manchester United.

Po fantastycznym meczu zespół Fulham ponownie pokonuje wielokrotnego mistrza Anglii Manchester United, tym razem różnicą trzech bramek. Na przestrzeni całego meczu podopieczni Hodgsona prezentowali się zdecydowanie lepiej aniżeli drużyna Sir Alexa Fergusona. Zespół z Old Trafford przyjechał na Craven Cottage bez wielu istotnych zawodników, w tym obu stoperów (Vidić i Ferdinand). Piłkarze Fulham znakomicie wykorzystali wszelkie problemy rywala, sprawiając mu olbrzymie problemy  na skrzydłach, jak również nieustannie nękając wysokim pressingiem defensorów. Znakomity występ zanotował Damien Duff, a także Bobby Zamora, z którego siłą fizyczną zupełnie nie radzili sobie obrońcy.


Przed sobotnim spotkaniem z Manchesterem United z pewnością wielu kibiców Fulham miało jak żywe w swojej pamięci obrazki z poprzedniej konfrontacji tych drużyn na Craven Cottage. Wówczas po znakomitym meczu w wykonaniu The Whites i golach Murphiego z rzutu karnego i Gery,  kibice cieszyłyli się z niespodziewanego zwycięstwa, które było jednym z kluczowych na drodze do wywalczenia eliminacji do Ligi Europejskiej. Przed dzisiejszym meczem z Czerwonymi Diabłami mogliśmy mieć zatem powody to optymizmu. Fulham w ostatnich grach prezentowało się bardzo solidnie, a wygrana z poprzedniego sezonu pozwoliła złamać pewną psychologiczną barierę, która często ogranicza teoretycznie słabsze kluby. Kolejnym atutem Fulham był fakt, że Manchester United w obecnym sezonie jest drużyną znacznie słabszą aniżeli jeszcze rok temu. Po odejściu Ronaldo i Teveza wyraźnie brakuje siły ofensywnej, a cała odpowiedzialność za bramki spoczywa na barkach Rooneya, który będąc znakomitym piłkarzem, nie potrafi jednak jej sprostać. Ponadto z konfrontacji na Craven Cottage wyłączonych była cała rzesza kontuzjowanych piłkarzy Sir Alexa Fergusona: Vidić, Ferdinand, Giggs, O’shea, Hargreaves, Neville, Van der Sar i Evans. Dla tego też szkocki trener zdecydował się zagrać ustawieniem 3-5-2, z Fletcherem, Carrickiem i młokosem De Laetem jako stoperami oraz zawieszonym między obroną a pomocą Evrą. W pomocy zagrał młodziutki Gibson, a w ataku znalazło się miejsce dla Michaela Owena. Między słupkami stanął Polak, Tomasz Kuszczak. Fulham zagrało w zestawieniu taktycznym podobnym do tego z Bazyeli . Do pierwszego składu powrócił kapitan Danny Murphy, wspierany w środku pola przez Chrisa Bairda. Na skrzydłach zagrali Duff i Dempsey, za plecami Zamory operował Zoltan Gera. Decyzje personalne i taktyczne obu trenerów miały okazać się kluczowe tego popołudnia nad Tamizą.

Mecz rozpoczął się dość spokojnie, obie drużyny badały siebie nawzajem. W pierwszym kwadransie nie wykrystalizowała się przewaga żadnej ze stron. Pierwsza poważna sytuacja na zdobycie gola miała miejsce w 17 minucie.  Dempsey posłał z lewej strony krzyżową piłkę w pole karne na klatkę Bobbiego Zamory, który w charakterystyczny dla siebie, perfekcyjny sposób zgrał ją do Gery. Mierzony strzał wewnętrzną częścią stopy oddany przez Węgra został jednak wyśmienicie obroniony przez Tomasza Kuszczaka. Przez chwilę przypomniały mi się fantastyczne parady Mannone w konfrontacji z Arsenalem i przy całej sympatii dla Tomka, wyraziłem wówczas nadzieję, że rezerwowy bramkarz nie może nas znowu powstrzymać. Nie minęło klika chwil, a z podania Dempseya mógł skorzystać Damien Duff. Znalazł się w prawym narożniku pola karnego, ale niestety źle przyjął piłkę. Jego strzał został zablokowany i Fulham z groźnej sytuacji zyskało jedynie rożny. Ale tak jak czuć nadchodzącą burzę, kibice zgromadzeni na Craven Cottage mogli czuć, że coś się święci. I wówczas przyszła 22 minuta. Antybohater marcowego spotkania – Paul Scholes (dostał wówczas czerwoną kartkę i spowodował karnego) – otrzymawszy piłkę od Carricka chciał się z nią obrócić w stronę bramki Fulham. Nie zauważył jednak nadbiegającego za jego pleców Dannego Murphiego. Kapitan naszego zespołu zabrał piłkę weteranowi angielskich boisk i podciągnął z nią na 25 metr. Oddał plasowany strzał na krótki słupek, i mimo że uderzenie nie było specjalnie mocne, jego precyzja sprawiła, że polski bramkarz skapitulował po raz pierwszy. Była 22 minuta. Potworna radość na stadionie i pewne przejawy Deja Vu – Scholes antybohaterem, gol Murphiego. Jednak reakcja Manchesteru niebyła nazbyt pozytywna. Obraz gry nie wiele się zmienił i to Fulham było stroną nieco lepszą. W 32 minucie Dempsey ładnie dostrzegł Gerę, a ten dośrodkował w stylu Riise z meczów z Bazyleą na piąty metr. Tam czyhał już Bobby Zamora, ale jego główka nieznacznie minęła bramkę. Do końca pierwszej połowy nic wielkiego się nie działo, The Red Devils nieporadnie próbowali przejąć kontrolę nad grą. Scholesowi zdarzyło się kilka dodatkowych głupich strat, a Rooney widząc nieporadność swoich kolegów, próbował schodzić po piłkę do środka pola. Obecności Owena nie stwierdzono. Wkrótce zabrzmiał ostatni gwizdek w pierwszej połowie, a na tablicy świetlnej widniał niezwykle pocieszny dla oka kibica Fulham widok: 1-0.

Druga połowa. Słowo którego powinniśmy się chyba bać, mając na uwadze ostatnie problemy zespołu z rozegraniem dwóch równorzędnych połówek. Jednak na przekór temu wszystkiemu, graczom the Whites wystarczyło zaledwie 19 sekund, aby kompletnie uciszyć przyjezdnych z Manchesteru. Damien Duff, który przez całe spotkanie nieustannie siał popłoch na lewej stronie w drużynie Fergusona, pomknął z futbolówką wzdłuż linii bocznej i swoją gorszą, prawą nogą wrzucił piłkę w pole karne. Do główki doszedł Clint Dempsey, a następnie zachował się jak profesor. Widząc lepiej ustawionego Zamorę, zgrał mu piłkę na nogę, a temu wystarczyło dopełnić formalności. Strzał z 5 metrów był nie do zatrzymania dla bramkarza i tym pięknym sposobem było już 2:0. Aż trudno było w to uwierzyć. Fantastyczny, wymarzony początek. W 53 minucie gospodarze byli ponownie bliscy podwyższenia wyniku. Strzał Gery lewą nogą zza pola karnego przeleciał jednak nad poprzeczką. Po godzinie gry zdenerwowany Ferguson przeprowadził podwójną zmianę, a na boisku pojawił się Berbatov i Fabio. Właśnie na ten okres przypadł najlepszy moment gry w wykonaniu przyjezdnych. Wówczas uwierzyli, że jeszcze są w stanie powalczyć. W 61 minucie Rooney uderzył w piekielnie mocny sposób z lewej strony, a na długim słupku bliski wepchnięcia piłki do bramki był Antonio Valencia. Fulham cofnęło się dość znacznie, jednak do organizacji gry defensywnej nie można było mieć żadnych zastrzeżeń. To było wręcz podręcznikowe: idealne krycie, przesuwanie się, podwajanie. Nie było wolnych miejsc w które można byłoby zagrać piłkę, ciężko było oddać strzał z dystansu. Mark Schwarzer przez cały czas był de facto nie zagrożony. Craven Cottage z każdą minutą było coraz bardziej pewne drugiego z rzędu domowego zwycięstwa nad Man U, co znajdywało odzwierciedlenie w atmosferze na trybunach. Ale każdy tort musi mieć swoje zwieńczenie. Wisienka została położona w 75 minucie, a dokonał tego Damien Duff, dokumentując tym swój znakomity występ w tym spotkaniu. Hangeland zagrał długą piłkę z rzutu wolnego w pole karne, a tam Zamora przepchnął jednego z fatalnie spisujących się stoperów-z-przymusu, przyjął piłkę na klatkę i magicznie odegrał ją do Duffa. Ten uderzył futbolówkę z pierwszej piłki, prostym podbiciem lewej nogi, a ta wpadając tuż przy słupku zatrzepotała w siatce po raz trzeci. Potężny wybuch radości na Craven Cottage – to już było pewne, Fulham znów pokona podpieczonych Fergusona. Nie minęło kilka minut, a niewiele brakowało, by mały pogrom stał się faktem. W ostatniej chwili obrona wyłuskała piłkę spod nóg szarżującego Greeninga (który w międzyczasie zastąpił Murphiego). Do końca spotkania nic wielkiego się nie działo, The Whites bronili się dość komfortowo przeciwko pozbawionym nadziei i ambicji graczom Manchesteru. Wkrótce zabrzmiał ostatni gwizdek i to NIEBYWAŁE zwycięstwo stało się faktem!

Cóż można rzec o takim meczu. W tym tkwi piękno futbolu: na przekór statystykom, kursom na portalach bukmacherskich i powszechnie utartym opiniom, małe kluby są w stanie wygrać z potęgami. Może Manchester nie grał w najsilniejszym zestawieniu, a pod obecnością Vidicia i Ferdinanda Zamora nie trafił by do siatki w czwartym meczu z rzędu. Ale to jest zmartwienie licznej grupy kibiców czerwonych diabłów. Dla nas najważniejsze jest, że Fulham zwyczajnie zasłużyło na to zwycięstwo, a każdy z zawodników na wielkie słowa pochwały. The Cottagers byli lepsi w każdym aspekcie gry, a niemoc Manchesteru odzwierciedla znakomicie mała liczba interwencji Schwarzera. Kiedy Hodgson przejmował zespół niespełna dwa lata temu, mało kto wierzył, że będzie on się w stanie utrzymać w lidze. Dzisiaj ten sam zespół pokonuje kolejny klub z big four, a z jego gry emanuje niesamowita dojrzałość i rozwaga. Hodgson potrafi wykrzesać z każdego piłkarza wszystko to, co ma najlepsze. Styl gry uległ niebywałej transformacji, podobnie jak pojedynczy piłkarze, z których jeszcze niedawno się śmiano. Chris Baird zaliczył kolejny niezwykle solidny występ w środku pola. Ale dla mnie najważniejszy jest fakt, że obecnie odczuwam, iż nawet w konfrontacji z najsilniejszymi rywalami Fulham jest w stanie zagrać o pełną pulę. W szczególności u siebie w domu. Na Craven Cottage w trwającym sezonie poległy już Manchester i Liverpool, a w meczu z Arsenalem zabrakło jedynie szczęścia. Oby tak dalej!

Skrót meczu: tutaj.

6 myśli w temacie “Niebiańskie nastroje po meczu z diabłami. Fulham 3-0 Manchester United.

  1. cich cich 19 grudnia, 2009 / 18:38

    Wielkie Gratki dla Was !!!

    Wiara czyni cuda…Wszystko jest możliwe.

    Pozdro – cich cich

  2. cookie 19 grudnia, 2009 / 19:02

    Dojrzali, silni, pewni siebie – to my!! Fantastyczne spotkanie, w jego trakcie powstawały w głowie myśli „a może by tak złapać tę srokę za ogon i jeden, jedyny raz, kiedy mamy szansę rozbić United, po prostu TO UCZYNIĆ”?? Dzisiaj Man United równie dobrze mógł występować pod nazwą jakiegoś zupełnego przeciętniaka Premierleague i nie mówię tego, żeby wdawać się w ewentualnymi kibicami MU w dyskusję, ale dlatego, że zawodnicy, którzy biegali dziś w czerwonych koszulkach, zwyczajnie nie byli tego zaszczytu godni. Ale to przecież nie problem Fulham! Wynik idzie w świat, przechodzi do historii tego maleńkiego klubu- i to jest fantastyczne!! Wspaniałe czasy. Aż głupio prosić o więcej. COYW!! Bobby for England!!

  3. Oskareusz 19 grudnia, 2009 / 20:59

    niesamowite Fulham, niesamowity Bobby

  4. Czerwek 19 grudnia, 2009 / 21:36

    Hmm… Chyba niedlugo kolejne oficjalne wydanie DVD z meczu z MU bedzie do kupienia 😀

    Mecz swietny, choc trzeba przyznac, ze odrobinke pomogl nam Ferguson dziwnie ustawiajac obrone oraz pozostawiajac Scholesa na druga polowe 🙂
    MU momentami potrafilo przewazac, ale wtedy padla bramka na 3-0 co jak bylo widac na meczu dobilo rywala…

Dodaj odpowiedź do cich cich Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.