Skumulowany czynnik niemocy wyjazdowej i zmęczenia ukraińską eskapadą przyniósł na Stadium of Light jeden z najnudniejszych meczów Fulham w tym sezonie, o ile nie w historii klubu. Na grząskiej murawie, smaganej porywistym wiatrem, nie padły żadne bramki, a kibicom którzy wytrwali do końca tego „widowiska” należą się słowa uznania. Wynik 0-0 oznacza, że The Whites pozostają z pojedynczym wyjazdowym zwycięstwem w tym sezonie, a piłkarze Sunderlandu nie triumfowali w 14 spotkaniu z rzędu. Jeżeli ktoś szuka definicji słowa anonimowy, niedzielny mecz oddaje ją w stu procentach. Doprawdy aż trudno przywołać jedną akcję, która byłaby warta wzmianki. Obaj goalkeeperzy byli bardziej pochłonięci utrzymywaniem ciepłoty swojego ciała, aniżeli bronieniem strzałów przeciwnika. Z resztą okrągłe zero po stronie celnych strzałów Fulham doskonale świadczy o atrakcyjności pojedynku dla kibica The Cottagers. Sunderland, który w przeciwieństwie do Fulham z remisu zadowolony nie był, próbował zagrażać bramce Schwarzera, jednak nic pożytecznego z tego nie wynikało. Zabójcza na początku sezonu para napastników Jones – Bent nie potrafiła sknocić choćby jednej akcji, która zmusiłaby fanów do bardziej żywiołowej reakcji. Ożywienie wniósł dopiero weteran Boudewijn Zenden, który nie wykorzystał jednak najlepszej okazji w całym meczu, z ostrego kąta posyłając futbolówkę w boczną siatkę. Im bliżej było końca spotkania, tym większą przewagę zdobywali gospodarze, lecz skutkowała ona jedynie pół okazjami do strzelenia gola. Fulham było ewidentnie zadowolone z remisu i kolejnego meczu „na zero” z tyłu. De facto, najciekawszym aspektem spotkania były pojedynki Zamory i defensora „czarnych kotów” Johna Mensaha, którzy nieustannie szarpali się ze sobą, szturchali, popychali i wzajemnie faulowali. Przed pojedynkiem zdawało się, że z powodu kontuzji Bobby w ogóle w tym meczu nie zagra, jednak ostatecznie pojawił się na boisku i zmarnował najlepszą sytuacją dla zespołu, główkując górne podanie Daviesa koło bramki.
Napisane przez: Macu | Luty 28, 2010
Wymęczony remis. Sunderland 0-0 Fulham.
Reklamy
Napisane w Mecze
Szczerze mówiąc, nie liczyłem na nic więcej. Dobry punkt, przyjechać poobijanym po takiej nocy w Doniecku i spróbować wygrać w Sunderlandzie… porażka by mnie nie zaskoczyła. Na tę chwilę trzeba naprawdę odłożyć na bok ligę i spróbować wyciągnąć maksimum w pucharach. Szans na awans do przyszłej edycji LE poprzez ligę nie ma (realnie patrząc), trzeba więc skupić wszelkie siły na Koguty w Pucharze Anglii.
By: cookie on Luty 28, 2010
at 20:36
Uff. Udało mi się coś napisać o tym spotkaniu. Dawno nie widziałem nic nudniejszego. Dobrze, że byłem na rowerze i udało mi się wrócić dopiero na 30 minutę. 😀
Masz zdecydowaną rację Cookie. Liga jest względnie bezpieczna, zwłaszcza jeżeli będziemy tak łatwo zdobywać punkty jak w Sunderlandzie. Teraz trzeba skupić się na prawdziwych skalpach, czyli pucharach. Zdobycie jednego z nich byłoby czymś niesamowitym. Ja się pochwalę, że w weekend jadę do Londynu i o ile wszystko pójdzie dobrze, będę na meczu z Tottenhamem. ;P Miało być ligowe spotkanie ze Stoke, ale w cholerę przełożyli je, przez co niemal w ogóle nie miałbym żadnego biletu. Ale w końcu udało mi się zamienić na Tottenham. 😉 Tak więc może jakieś fotki porobię i wrzucę je na stronę.
Pzdr.
By: Macu on Marzec 1, 2010
at 23:44
Kiedyś wyłapałem to na którymś z fanowskich for i od tamtej pory powtarzam jak mantrę: wygrywać u siebie, remisować na wyjeździe i sezon jest całkowicie bezpieczny. Dodatkowo Sunderland i Stevie Bruce płynący na dno to raj dla moich oczu 😉
Macu, wspaniale to słyszeć 😉 Tottenham dziesiątki razy lepszy niż Stoke, nawet jeśli to puchar. Udanego wypadu, żebyś miał na czym jutro zdzierać gardło 🙂
By: cookie on Marzec 5, 2010
at 16:52