Boa i Steed opuszczają Anglię

Boa i SteedNa Craven Cottage nie ma ich już od długiego czasu, jednak dopiero wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że na dobre znikną z oczu kibicom the Whites, którzy nadal mogli na bieżąco obserwować ich grę w innych angielskich klubach. Piłkarze, którzy byli głównymi postaciami Fulham za początków gry w Premier League – Luis Boa Morte oraz Steed Malbranque – po wielu latach gry w Anglii wyjeżdżają poza ojczyznę futbolu w poszukiwaniu nowych piłkarskich wyzwań. Jeśli wierzyć doniesieniom mediów, będą to wyzwania bardzo ciekawe z perspektywy kibica the Cottagers. Nowym klubem Portugalczyka została bowiem grecka Larissa, którą niedawno objął Chris Coleman, zaś Malbranque wrócił do ligi francuskiej, wiążąc się z AS Saint-Etienne, którego jedną z najważniejszych postaci jest Carlos Bocanegra.

Obaj piłkarze spędzili łącznie na Wyspach zadziwiającą ilość 24 lat – Boa Morte czternaście, a Francuz urodzony w Belgii kolejne dziesięć – z czego ich najlepszy okres przypadł zdecydowanie na grę w barwach Fulham. „Boa” dołączył do biało-czarnej rewolucji jeszcze za czasów gry the Whites w drugiej lidze, w sezonie 2000/01. Nie potrafiąc przekonać do siebie Glenna Hoddle’a, nowego szkoleniowca jego ówczesnego klubu – występującego w Premier League Southampton – przeniósł się na zasadzie wypożyczenia do niższej ligi, co okazało się posunięciem znakomitym. Na Craven Cottage, kariera Portugalczyka wystrzeliła – i to błyskawicznie. Razem z Louisem Sahą utworzył duet, który wstrząsnął ówczesną First Division. Razem zdobyli 45 bramek w lidze – Francuz 27, zostając królem strzelców rozgrwek, a grający na lewym skrzydle Boa Morte 18 – i głównie dzięki temu klub osiągnął zdumiewające 101 punktów, rozbijając w pył wszelką konkurencję i awansując do ekstraklasy w rewelacyjnym stylu. Portugalczyk już wtedy otrzymał pierwsze powołanie do dorosłej reprezentacji kraju, debiutując w niej w kwietniu 2001 roku. Po zakończeniu sezonu, Southampton próbował ściągnąć go z powrotem do siebie, jednak dziwnie skonstruowany ze „Świętymi” kontrakt Portugalczyka powodował, że decydujące zdanie należało tutaj do jego poprzedniego pracodawcy – Arsenalu. Kanonierzy zgodzili się na sprzedaż Boa Morte na Craven Cottage i Fulham dokonało pierwszego poważnego wzmocnienia przed debiutem w elitarnych rozgrywkach.

W trakcie lata, Mohamed Al Fayed nie szczędził pieniędzy, za grube miliony ściągając do klubu uznane nazwiska, takie jak van der Sar czy Marlet. Dziennikarze przewidywali jednak, że najlepszym transferowym posunięciem Fulham będzie zakup kolegi Marleta z Lyonu, 21-letniego Steeda Malbranque’a. Kieszonkowy ofensywny pomocnik, niegdyś kapitan francuskiej młodzieżówki, któremu przewidywano wielką karierę w zawodowej piłce, mimo młodego wieku zdążył rozegrać w OL blisko 100 spotkań, skupiając na sobie uwagę wielkich europejskich klubów dzięki udanej grze w Champions League. On miał być tym, który – porównując kwoty, za jakie the Whites sprowadzali nowe wzmocnienia (Marlet – 13.5 miliona funtów, Malbranque – 4.5 miliona) – przyniesie klubowi największą pociechę. Tak też było. Francuz był najjaśniejszym punktem Fulham w debiutanckim sezonie the Cottagers w Premier League, podczas którego szumnie zapowiadane podbicie angielskiej elity przez brygadę Tigany z czasem okazało się być pustym sloganem. Realia okazały się znacznie cięższe, niż przewidywano. Saha i Boa Morte nie wzięli już szturmem ekstraklasowych boisk; kompletnie zawodził najdroższy zawodnik w historii klubu – Marlet. Jedynym, do którego nie można było mieć większych zastrzeżeń, był dowodzący atakami młody Malbranque, który zdobył 8 bramek w lidze. Niezwykle dynamiczny Francuz szybko został ulubieńcem trybun Craven Cottage, które niebawem zaczęły specyficznie celebrować każdą bramkę zdobytą przez pomocnika. Na wzór kibiców Manchesteru United, którzy bramki Ruuda van Nistelrooya okraszali długim, brzmiącym niczym buczenie okrzykiem „Ruuuuud”, kibice Fulham zaczęli reagować na bramki Malbranque’a bardzo podobnym „Steeeeed”.

Steeed
Niepodważalny król trybun pierwszych lat Fulham w Premier League.

W kolejnych sezonach, the Whites zacementowali swoje miejsce w Premier League, wyrzucając jednak przy tym wszelkie rewolucyjne plany do kosza. Poprzedzające debiutancki sezon transferowe okno, a następnie samo przebywanie w najlepszej lidze świata okazały się zbyt kosztowne dla Al Fayeda i drużyna, za Tigany, a następnie Colemana, praktycznie już się nie wzmacniała. Polegała na tych samych nazwiskach, wśrod których prym wiedli Van der Sar, Saha, Boa Morte i Malbranque. Były to jednak na tyle klasowe nazwiska, że spokojnie gwarantowały klubowi spokojny byt w elicie, a w swoim dniu the Whites potrafili ograć każdego ekstraklasowego rywala (która to tradycja bycia niewygodnym zespołem dla czołówki przetrwała do dziś). Międzynarodowe ofensywne trio w biało-czarnych barwach imponowało szybkością, techniką i brakiem jakichkolwiek kompleksów wobec rywala. Nie tylko z tego względu Boa i Steed byli pupilami trybun the Cottage – lecz również z tego, że uwielbienie te całkowicie odwzajemniali i dla niego w żadnym meczu nie odstawiali nogi.

Okrojona ilość gwiazd w zespole determinowała jednak z góry to, o co Fulham mogło walczyć w Premier League, zwłaszcza przy pogłębiającej się różnicy pomiędzy czołówką, a resztą ligi. Klub szybko został też zmuszony do sprzedaży Louisa Sahy do Manchesteru United i choć w jego miejsce przybył Brian McBride, który z Craven Cottage odszedł w 2008 roku ze statusem ikony, to Fulham straciło wówczas światowej klasy snajpera; jedną z takich postaci, która dawała prawo do marzeń o podbiciu ligi. I choć miłość pomiędzy Fulham, a pozostałymi ofensywnymi gwiazdkami: Malbranquiem i Boa Morte cały czas się pogłębiała, pojawił się pierwszy sygnał wskazujący na to, że i oni mogą prędzej opuścić the Cottage, niż doczekać się wsparcia przez następnych zawodników z najwyższej półki.

Wsparcie nie następowało, Al Fayed wciąż nie mógł pozwolić sobie na kolejne transferowe szaleństwa, ale przez długi czas przywiązanie dwójki ulubieńców białej części zachodniego Londynu do klubu w zupełności wystarczało. To właśnie wtedy, gdy Fulham popadało w zupełną przeciętność, ich gwiazdy zaświeciły najjaśniej, a serca do małego obiektu nad Tamizą zabiły najmocniej. Portugalczyk latem 2005 roku odrzucił oferty z innych klubów, zostając po odejściu Lee Clarka nowym kapitanem drużyny, zaś miniaturowy czarodziej z nr „4” na plecach miał rozegrać w nadchodzących rozgrywkach swój najlepszy sezon w klubie. Drużyna nie liczyła się już w walce o nic, jednak ta dwójka umilała życie fanom the Whites regularną grą na wielkim poziomie, dając też wspomnienia budowanej w 2001 roku potęgi, która miała zawojować ligę. Oni wciąż w tej lidze błyszczeli. Malbranque po jednym ze spotkań, w którym niemiłosiernie kręcił zawodnikami Manchesteru City, zdobywając też dwie bramki po asystach… Boa Morte, został obwołany przez samego Tony’ego Blaira „jedną z największych gwiazd ligi”. Luis Boa Morte w marcu 2006 roku strzelił historyczną bramkę, która dała pierwsze od 30 lat (i do dziś wciąż ostatnie) zwycięstwo w derbach z Chelsea. Bramkę po podaniu… oczywiście, Malbranque’a. Wtedy był to absolutny szczyt marzeń kibiców Fulham, nikt nawet nie śmiał myśleć o występach w Europie. Wtedy to tamten moment przechodził do historii jako najpiękniejsze wspomnienie występów w Premier League, a dwójka bohaterów zdawała się zrobić już wszystko, by zapracować na miano legend klubu znad Tamizy.

Boa Chelsea
Jeden z wciąż kluczowych momentów we współczesnej historii the Whites.

W jakimś sensie tak też potoczyło się to wszystko później – był to szczyt, z którego trzeba było się przygotować na twarde lądowanie i pożegnanie ICH.

Pierwszy odszedł Malbranque, który jeszcze pod koniec sezonu 2005/06 popadł w konflikt z klubem. Francuz, z którym trzeba było rozwiązać problem nowego kontraktu, według jednej z wersji odrzucił ponoć wtedy propozycję otrzymywania największej tygodniówki w historii Fulham, chcąc po prostu zmienić klub po pięciu latach gry na the Cottage. Historii jest jednak wiele; inne mówią o tym, że nie o pozostanie w zachodnim Londynie i podpisanie nowej umowy chodziło, ale personalne sprzeczki piłkarza ze sztabem trenerskim. Bądź co bądź, koniec przygody Malbranque’a w Fulham zawsze będzie owiany nutką tajemnicy. Pewne jest to, że atmosfera stała się katastrofalna i the Whites chcieli za wszelką cenę pozbyć się do końca okienka skłóconego piłkarza, który po końcu sierpnia najprawdopodobniej rozegrałby ostatni sezon kontraktu w drużynie rezerw. Problemem była kontuzja Malbranque’a, przez którą klub, który by go zakupił, musiałby i tak długo poczekać na jego powrót do gry. Fulham było jednak na tyle zdesperowane, że postanowiło obniżyć cenę Francuza do ledwie dwóch milionów. Ostatniego dnia sierpnia zgłosił się… Martin Jol z Tottenhamu, pozbawiając klub „problemu”. Ciężko było jednak mówić o zadowoleniu; wiadomo było, że w miejsce Malbranque’a nie przyjdzie nikt jego klasy. Można było jedynie przekuć wszystkie negatywne emocje w złość w kierunku Francuza, który w hierarchii poważania wśród sympatyków the Cottagers spadł ze szczytu na same dno.

Pół roku później do klubu znienawidzonych trafił Boa Morte, który w środku przeciętnego sezonu w swoim, jak i klubu wykonaniu, zdecydował się na odejście do West Hamu. Tu chodziło wyłącznie o poszukiwanie nowego wyzwania, jednak fani wybaczyć Portugalczykowi tej decyzji nie mogli. Nosił w końcu kapitańską opaskę, a dodatkowo zbliżała się ciężka końcówka rozgrywek. Pojawiły się masowe porównania do dowódcy, który jako pierwszy opuszcza statek. Cały ośmioletni dorobek Boa Morte, łącznie z derbową bramką, szedł na marne. Mimo, że na odejście ostatniej dwójki gwiazd szykował się powoli każdy, to odnosiło się wrażenie, że wszystko dzieje się w najgorszych momentach z możliwych. A może inaczej nie mogło to wyglądać? Przy tak wielkim przywiązaniu fanów do zawodników i tylu aktach odwzajemniania uczucia, nie było chyba żadnego dobrego momentu na rozłąkę. Taka natura futbolu – z nieba można trafić tutaj tylko do piekła, a oba światy dzieli bardzo cienka linia. Boa Morte odszedł, a wraz z nim ostatnie żywe wspomnienie utopijnego dla the Whites początku wieku. Zapanowała ciemność, pustka. W jakimś stopniu wypełnił ją słynny Vincenzo Montella, który przyszedł na wypożyczenie i z miejsca zyskał wielką sympatię trybun the Cottage, jednak trafił na ciężki dla fanów moment, w którym faktycznie przestawało istnieć całe „stare” Fulham i obawy o przyszłość często dominowały nad radością z teraźniejszości (której też było niewiele, bo the Whites wplątali się w walkę o utrzymanie). Pracę niebawem stracił Coleman; zastąpił go człowiek, który choć utrzymał klub w elicie, to w dłuższej perspektywie na cały najbliższy rok przywlókł nad Tamizę czarne chmury – Lawrie Sanchez. W zachodnim Londynie odetchnięto dopiero podczas pamiętnego „The Great Escape”, po ostatnim gwizdku sezonu 2007/08.

Malbranque i Boa Morte byli regularnymi zawodnikami w swoich kolejnych klubach, jednak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestali tam zdobywać bramki, nigdy nie zdobywając też w nich takiej pozycji u kibiców, jak na Craven Cottage. Boa Morte wdał się nawet w głośny konflikt z fanami Młotów, mając do końca swoich dni na Upton Park wielu przeciwników na trybunach. Malbranque nie miał problemów z kibicami Tottenhamu i Sunderlandu, jednak nigdy nie prezentował w koszulkach tych zespołów tego, czym cieszył trybuny Craven Cottage, a co nierzadko ocierało się o magię i czary. Fani the Whites doznali więc w pewnym sensie zadośćuczynienia, otrzymując do tego wspaniałe przeżycia z kilku ostatnich sezonów, jednak nie o zemstę tutaj chodziło. Bardziej o zwykły niedosyt z powodu dwójki zawodników, którzy zrobili niemal wszystko, by móc umieścić ich w kategorii legend Craven Cottage, jednak nie potrafili zwieńczyć tego we właściwy dla legend sposób.

Radość
Niemal-legendy?

Wspomnienia:
Luis Boa Morte – kompilacja 1
Luis Boa Morte – kompilacja 2
Steed Malbranque – kompilacja
Derby z Chelsea

————
Słowo o innych byłych piłkarzach Fulham, którzy także weszli w nowe etapy swojego życia. Edwin van der Sar rozegrał dwa pożegnalne mecze, którymi definitywnie zakończył karierę zawodniczą. Bramkarz Fulham w latach 2001-05 wystąpił w dwóch godzinnych towarzyskich meczach: Ajaxu ’95 z Holandią ’98 (Van der Sar zagrał w barwach Ajaxu) oraz „Dream Teamu Edwina van der Sara” z obecnym zespołem Ajaxu. W „Dream Teamie” zagrał m.in. kolega van der Sara z Fulham i Manchesteru United, wspominany wyżej Louis Saha. Kariery zawodniczej nie kończy natomiast Zoltan Gera, jednak także podjął ważną decyzję, oficjalnie zostając zawodnikiem nowego klubu. Nowego-starego, gdyż po pomyślnym przejściu testów w West Bromwich, Węgier po trzech latach powrócił do drużyny the Baggies. Nietrudno zgadnąć, co, oprócz możliwości powrotu na stare śmieci, Zolly podał jako czynnik decydujący o wyborze klubu. . .

7 myśli w temacie “Boa i Steed opuszczają Anglię

  1. Krzysztofek 5 sierpnia, 2011 / 11:48

    Fantastyczny artykuł, chyba Macu musi pomyśleć nad jakimś medalem dla Ciebie! Doskonałe przedstawienie historii dwóch graczy, na grze których wychowywaliśmy się jako sympatycy Fulham.
    Obaj odchodzili w nieprzyjemnych okolicznościach, część fanów jakby zapomniała im te wspaniałe mecze i wywalczone na boisku punkty. Niemniej było tak jak pisałeś, osiągali szczyt swoich możliwości w Fulham, klub nie był w stanie zagwarantować im lepszych partnerów, więc zmieniali otoczenie. Swoją drogą to doskonale pokazuje moje racje w naszej dyskusji na temat wzmacniania Fulham. Za rok w takiej sytuacji jak Steed czy Boa mogą znaleźć się Dempsey czy Dembele.

  2. cookie 5 sierpnia, 2011 / 22:50

    Dzięki za uznanie, ale na medal, a właściwie na pomnik, jak to ładnie napisał kiedyś jeden z czytelników, (bardzo ciekawa osoba, którą poznałem na portalu goal.pl i mam nadzieję wciąż subskrybent tego bloga), zasługuje tylko i wyłącznie Macu. Gdybym miał tyle zapału co on, to artykuły o Boa Morte i Steedzie powstawałyby masowo jeszcze za ich gry w Fulham, kiedy obiecałem sobie że zrobię stronę i na postanowieniu się skończyło, a nie w środku 2011 roku. A przecież opisywać swoje wspomnienia, swoich bohaterów, którzy- tak jak mówisz – wychowali w nas sympatię do tego klubu, to czysta przyjemność. Raju, to już pięć lat, jak ich nie ma. I ambiwalentne uczucia skierowane do tej dwójki wciąż wśród fanów nie gasną. Ciekawe, jak będzie się ich postrzegać kiedyś, kiedyś tam. Jest chyba jednak taki moment, w którym o najlepszych częściach swojej historii przestaje się mówić źle i zaczyna się je w pełni gloryfikować.

    Co do Twoich racji, zgadzam się i nie. Boa Morte i Malbranque u swojego szczytu faktycznie wyróżniali się ponad resztę zdecydowanie i straciliśmy ich, nie mogąc już im niczego atrakcyjnego zaoferować. Jednak czy nie mamy teraz czegoś lepszego? W tym momencie nie mamy takich indywidualności jakimi byli oni, czy Saha (choć Dembele zdaje się mieć całkiem porównywalne umiejętności), ale mamy zamiast tego bardzo dobrą całą 11-tkę. Mocny, stabilny kręgosłup, którego rywalom udaje się uszkadzać bardzo rzadko. Wyniki ostatnich lat pokazują, że dobry zespół to chyba jednak coś więcej niż świetne pojedyncze nazwiska. A ewentualne odejście Dempsa i Dembele zdecydowanie ubarwiasz. Jeśli odejdą do lepszego klubu – trudno. Nawet Luka Modric uważa Tottenham za zbyt słabe miejsce dla kogoś swego pokroju. Ale na pewno nie jest tak, że bez nich Fulham nie istnieje, że są tak niezbędnymi dla drużyny częsciami, jakimi byli Steed i Boa. Że będą się buntować, bo nie przychodzą nowi klasowi goście – mamy ich teraz pod dostatkiem i Clint i Moussa na pewno czasem będą z nimi nawet przegrywać walkę o pozycję w wyjściowym składzie, jak to było w sezonie ubiegłym.

  3. Macu 12 sierpnia, 2011 / 12:06

    Czułem się jakbym czytał jakąś świetnie napisaną książkę o Fulham. Genialny artykuł, zdecydowanie Cookie zasłużyłeś na medal. Powiedzmy sobie szczerze, że bez twojej pomocy pewnie ta strona już by nie istniała, bo i mój zapał z czasem zaczął maleć. A już na pewno nie było szans na tak świetny artykuł, bo po prostu nie dysponuję tak wielką wiedzą jak Ty. Już sama koncepcja i organizacja artykułu zasługuje na pokłony do ziemi. I pomyśleć, że prawie przeoczyłem ten tekst. Ja ostatnio ograniczam się tylko i wyłącznie do relacji, ale też nie chcę nic pisać na siłę, a jakoś nie mam pomysłu na nic innego. Właśnie dzięki takim tekstom Cookie ta strona nabiera prawdziwej wartości. Dzięki za wysiłek!

    Osobiście jestem w stanie zrozumieć piłkarzy którzy będąc w danym klubie około pół dekady chcą zmienić otoczenie, zwłaszcza jeżeli dany klub nie należy do najsilniejszych w lidze. Jestem zwolennikiem szukania nowych wyznań w życiu, więc aprobuję taką filozofię, nawet jeżeli gdzieś tam na marginesie pojawia się aspekt pieniędzy. Dla tego nie zdziwię się jeżeli po udanym sezonie opuszczą nas Demps, czy też Moussa, którzy ewidentnie mają przebłyski geniuszu. Rozumiałem motywację Konchesky’ego. To po prostu naturalna kolej rzeczy, popatrzmy na takie Porto, tam stale gwiazdy odchodzą z zespołu. Ale zgodzę się też, że nie ma u nas piłkarza, który „robiłby całą grę”. Bardziej jest to wspólny wysiłek całego teamu połączony z rozmyślnie dobraną taktyką. To gwarantuje nam dość duże bezpieczeństwo. Mądrze Cookie napisał o perspektywie patrzenia na przeszłość, z resztą już chyba kiedyś poruszaliśmy ten wątek. Myślę, że Boa i Steed już teraz, kiedy odeszli z najbliższego, ligowego otoczenia Fulham, zasługują na przychylne spojrzenia. Może ta ich przeprowadzka pozwoli na trzeźwą ocenę ich dokonań i motywacji. Bo trudno ich przyporządkowywać do tej samej szufladki w której spoczywa Bullard.

  4. Macu 12 sierpnia, 2011 / 12:22

    Jeszcze jedno, skoro jesteśmy już przy Clint’cie, jego przyszłości i bohaterach derbów, to przypomina mi się pewien karny… 😮 🙂 😛

  5. cookie 12 sierpnia, 2011 / 15:50

    Macu, dzięki serdeczne, ale satysfakcja, że przeczytaliście ten tekst i wyrażacie się o nim ciepło jest dla mnie całkowicie wystarczającą nagrodą 🙂 Zdecydowanie siebie nie doceniasz, bo ta strona istniała wystarczajaco długo bez jakiejkolwiek pomocy otrzymywanej przez Ciebie. Zresztą, dość osób się tu na ten temat wypowiadało przez te… lata (już w sumie można tak powiedzieć), od fanów Fulham, po fanów Premier League, po fanów wszelkich innych klubów, z którymi się mierzyliśmy 🙂 Ta strona swoją wartość już absolutnie miała, ja będę starał regularnie dopełniać ją jakimiś mniejszymi/większymi starociami/wspomnieniami/biografiami. Koncepcji jest w tym bardzo niewiele, pomysł przynosi samo życie, kończąc związek Fulham z Gerą czy Pantsem czy związek Boa Morte i Malbranque z Anglią. Pierwotnie miały to być zwykłe opisy tych spraw, z krótką notką o pobycie tych ludzi na CC,ale sami widzicie, że tych wspomnień nie da się upchnąć ani w jednym zdaniu,ani nawet w jednym akapicie.

    To, że zdecydowali się na odejsćie, samo w sobie nie jest niczym złym. Całkowicie rozumiem, co masz na myśli, Hodgson, Konchesky, Saha o moje rozgrzeszenie prosić nie muszą (choć historia z Sahą jest też baaaardzo zagmatwana, bardzo niejasna i bardzo różnie przedstawiana). Malbranque i Boa Morte… odrobinę musieli. Moment i okoliczności pożegnania z klubem są jednak istotne. Spytaj fanów Liverpoolu o Torresa, czy fanów Newcastle o ściśle związanego z powyższym Carrolla. Malbranque na koniec sezonu 05/06 wydawał się być jak najbardziej zadowolony z tego, co ma, cieszył sie jak dziecko po zwycięskiej bramce w bodaj ostatnim czy przedostatnim spotkaniu sezonu na wyjeździe z… City 🙂 (wtedy również wygraliśmy poza domem pierwszy raz od ho-ho, Krzysiek zapewne pamięta). A tutaj nagle kłótnia, foch, żadanie odejścia. To stało się, mimo tych pięciu lat, za szybko i nieoczekiwanie. Do Boa Morte był ten spory żal o opuszczenie klubu, będąc jego kapitanem w środku bardzo ciężkiego sezonu. Hm,a może coś sobie ubzdurowuję i rzeczywiście każde pożegnanie wyróżniającego się piłkarza jest samo w sobie uczuciem bolesnym i wywołującym złość. Na pewno moje pretensje do tych piłkarzy są dziś mikroskopijne, nigdy nie były zresztą za duże mimo tego tekstu o rozgrzeszaniu. Nawet Mark Hughes już mi zobojętniał 🙂 Jimmy również juz dawno, miał swoją motywację i paradoksalnie Roy poczynił świetną decyzję, bo z dwójką kreatorów w środku byliśmy paradoksalnie mało produktywni. Jimmy w tej bezproduktywności dominował, bo prawie nigdy nie chciał oddać piłki, za często kończąc wszystko beznadziejnymi strzałami z dystansu. Swoje miejsce w historii Fulham jednak na pewno jakieś ma, a jeśli on, to Boa Morte i Steed już w ogóle powinni faktycznie znaleźć się w czołówce nazwisk, jeśli chodzi o dzieje tego klubu.

    A Twoja myśl co do Clinta, bardzo celna. Tak niewiele zabrakło do kolejnego triumfu. Tamte trafienie dałoby mu już zupełną nieśmiertelność, a tak, mimo rekordowej ilości bramek w Premier League w barwach Fulham, będzie jednym z czołówki, ale chyba jednak tylko jednym z wielu. . .

  6. Macu 12 sierpnia, 2011 / 21:52

    Z tą koncepcją, to bardziej chodziło mi o kompozycję artykułu, o to, że wszystko jest ułożone chronologicznie, ze swojego rodzaju epilogiem, wzbogaconym na dodatek o aspekt humorystyczny. Pojawił mi się na twarzy uśmiech jak zobaczyłem ten „czynnik”. 🙂

    Chciałem jeszcze coś napisać o tym odchodzeniu, ale już tak się zaplątałem w swoim wywodzie, że postanowiłem to skasować. Odchodzić trzeba umieć – koniec i kropka. 🙂

  7. cookie 12 sierpnia, 2011 / 23:10

    O właśnie, ja też po prostu słowami „odchodzić trzeba umieć” mógłbym zakończyć te nudne wywody w swoich komentach i dobrą część notki 🙂

    „Czynnik” może i rozweselający, bo faktycznie mają rozbrajające uśmiechy, ale też chyba i jednak nieco smutny dla nas 🙂

Dodaj odpowiedź do Krzysztofek Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.